Urodziłem się 9 maja 1952 r. Maj to piękny miesiąc, a 9 maj
był wtedy Dniem Zwycięstwa, co można wziąć na dobrą wróżbę.
Dla mojej Mamy to, że urodziłem się w piątek o piątej rano
było bardziej wymowne: oznaczało, że się w życiu narobię
i zawsze będę miał pod górkę. Miała rację.
Rodzice mieli 7-hektarowe gospodarstwo na Pałukach, które
w 1953 r weszło w skład spółdzielni
produkcyjnej, by po 1956 roku trafić ponownie w ich ręce.
Opiekowała się mną głównie babcia Anna i jej zawdzięczam to, że mając
1 rok mówiłem już całkiem dobrze. Przypominano mi czasem,
że gdy miałem właśnie rok życia, pewnego wieczoru zobaczyłem pierwszy raz
na ciemnym niebie jasną złotą kulę i wskazując na nią palcem
zapytałem: "Co to?". Babcia odpowiedziała: "Księżyc", a ja powtórzyłem
"Cięźić" i długo się wpatrywałem w to dziwne światło, nieświadomy
tego, że 19 stycznia 1972 r będę trzymał w rękach kawałki tego ciała niebieskiego.
Dziadek ze strony Ojca był robotnikiem rolnym, który walczył w Powstaniu Wielkopolskim
i jak głosi tradycja rodzinna, jego mały oddział zdobył cztery armaty pod Szubinem.
Dziadek ze strony Mamy był Ukraińcem, walczącym w oddziałach atamana Petlury
o "samostijną" Ukrainę. Internowany przez Marszałka Piłsudskiego, osadzony w obozie
pod Szubinem, pracował u ziemianina w Śmielinie i tam poznał moją Babcię.
Po II Wojnie Światowej aresztowany przez Rosjan i skazany na 10 lat łagru rąbał lasy
pod Workutą. Wrócił do Polski w 1961 r.
Moi pracowici rodzice dochowali się łącznie czwórki dzieci: mój brat Czesław urodził się
3 lata, a siostra Krystyna 5 lat po mnie. Na najmłodszą siostrę Basię musiałem czekać 18 lat.
Czesław ukończył automatykę na Politechnice Poznańskiej, Krysia fizykę na Uniwersytecie Mikołaja
Kopernika w Toruniu, a Basia studiowała na Akademii Techniczno-Rolniczej w Bydgoszczy,
przedtem zdając maturę w Technikum Rolniczym w Samostrzelu.
W roku, w którym skończyłem 7 lat, we wsi, w której się urodziłem oddano do użytkowania
szkołę podstawową "Tysiąclatkę", którą ukończyłem z całkiem dobrym wynikiem.
Wtedy pierwszy raz nie posłuchałem woli moich rodziców, którzy oczekiwali,
że pójdę do rolniczej zawodówki i po niej będę pracował w Ich gospodarstwie.
Wybrałem naukę w Technikum Rolniczym w Samostrzelu. Przez pierwszy rok nauki mieszkałem na
stancji u moich krewnych w Sadkach, a pozostałe cztery lata w Internacie w Pałacu.
Ze szkoły podstawowej nie wyniosłem nawyku uczenia się, więc gdy w Samostrzelu natknąłem się
na całkiem wysoki próg wymagań, musiałem zacząć poświęcać nauce trochę czasu, a głównym motywem,
który mnie do tego zmuszał było pragnienie, by nie przynieść wstydu Rodzicom.
Cały mój ówczesny świat to było środowisko wiejskie i praca na roli. Moja wyobraźnia nie skłaniała
mnie do założenia, że matematyka, fizyka, chemia będą mi kiedykolwiek w życiu praktycznie
potrzebne poza uformowaniem mojego prostego rozumienia świata, a najważniejsza będzie umiejętność
sensownego prowadzenia gospodarstwa, osiągania wysokich plonów, radzenia sobie z hodowlą zwierząt.
Nie oczekiwałem, że będę sobie z tym radził znacznie lepiej, niż moi Rodzice.
Z biegiem dni, miesięcy i lat wyobraźnia się jednak bardzo zmieniała, a wpływ na to mieli przede wszystkim
Nauczyciele i ich dążenie do tego, byśmy jednak osiągali pewne doskonałości.
Jako potomkowie (w większości) chłopów pańszczyźnianych nieświadomie dźwigaliśmy w sobie skażenia
tego niewolniczego systemu zniesionego łaską zaborców ledwie sto lat wcześniej.
Znajdowałem te skażenia u siebie i innych: niską samoocenę, kompleksy w stosunku do ludzi mających władzę,
akceptację upodlenia, chowanie się w cień, przedmiotowość, a nie podmiotowość.
Z całą pewnością Szkoła i jej Nauczyciele zmniejszyli transmisję tych skażeń do następnych
pokoleń. Nie umniejszając niczyich zasług muszę podkreślić, że najbardziej nieustępliwą osobą w dziele doskonalenia
nas była pani profesor Janina Pieńkowska i to ona odmieniła nas najbardziej. Nie docenialiśmy tego wtedy,
nie podziękowaliśmy Jej za to należycie. Teraz wiemy, że gdy rośnie wiedza, ogłada, to znikają kompleksy.
Nasza wychowawczyni, pani profesor Zofia Nowacka uczyła nas cierpliwie, jak być porządnymi ludźmi.
Często opowiadam tę historię: uczniowie i nauczyciele techników rolniczych z Województwa Bydgoskiego
pojechali na wycieczkę do Budapesztu i okolic. Kilka dni spędziliśmy w miejscowości wczasowej pod Budapesztem,
do której dochodziliśmy z dużego parkingu autobusowego. Droga wiodła wzdłuż rowu między polem i ogrodem.
Gdy szliśmy tą drogą pierwszy raz, z ogrodu ponad płotem wystawały gałęzie z pięknymi brzoskwiniami.
Gdy zbliżaliśmy się do tego drzewa, członkowie naszej grupy szli coraz szybciej, coraz szybciej, aż w końcu
biegli, by dostać się do tych brzoskwiń. Na drodze zostali tylko pani profesor Nowacka i Jej uczniowie.
Nawet dwaj pozostali nauczyciele z Samostrzela przeszli przez rów, ale cofnęli się, gdy zobaczyli nas na drodze.
W kolejne dni amatorzy brzoskwiń z naszej grupy ciągle pokonywali rów, by zrywać resztki owoców.
Nadmienię, że drogę tę pokonywały grupy z wielu krajów. Wtedy po raz pierwszy wstydziłem się, że jestem Polakiem.
Ci młodzi ludzie, którzy skierowali swoje kroki do Szkoły w Samostrzelu z wielu powodów bardzo dobrze trafili.
Moi rodzice byli niskiego wzrostu. Ja też w pierwszej klasie Technikum byłem niewysoki. Po Samostrzelu byłem
o głowę lub więcej wyższy od młodszego brata i siostry. Jedynie moja najmłodsza siostra wyrosła
tak jak ja, ale ona też skończyła Samostrzel. Klimat i zrównoważone wyżywienie, które nam serwowała
nasza pani Intendentka zrobiły swoje i pozbawiły nas źródła jednego z możliwych kompleksów.
Jak było z moją duchowością? Przyszedłem do szkoły jako człowiek bardzo religijny. Chodziłem regularnie
do kościoła i na religię. W pewnym momencie jednak pojawił się młody ksiądz, który stojąc tyłem do ołtarza
w kaplicy kończył każdą lekcję religii niezbyt przyzwoitym kawałem. Było to dla mnie tak boleśnie niestosowne,
że powoli traciłem religijny zapał. Ostatecznie (po jednej próbie powrotu) pozostaję w pewnym dystansie
do wiary.
Metafizyka stara się tłumaczyć świat, ale w tym dziele ma konkurentkę, naukę. Zwróciłem się ku niej,
gdy zrozumiałem, że od ziemi raczej już się nie oderwę, ale potrzebuję jednak czegoś więcej,
by wykorzystać swój potencjał. Impulsem do poszukiwań nowego celu w życiu stało się nowe hobby mojego
kolegi z klasy, Maćka Błażejewskiego: liczby zespolone. Maciek kupił sobie książeczkę o tych liczbach,
opowiadał o sensie konstrukcji pierwiastek z minus jeden. Stwierdziłem, że muszę też sprawić sobie
jakąś książeczkę, poszedłem więc na pocztę i przeglądając listę czasopism do zaprenumerowania,
wybrałem miesięcznik "Postępy Astronomii". Lektura tego podręcznika stanowiła dla mnie
czystą zabawę: czytałem co bardziej osobliwe jej fragmenty na głos podczas wyjazdów ciężarówką
do pracy w polu, śmiejąc się z zawiłych zwrotów, których sensu w żaden sposób nie pojmowałem.
Gdzieś jednak w moim umyśle pojawiła się chęć przebicia się przez tę barierę niekompetencji
i postanowiłem, że spróbuję szczęścia na studiach astronomicznych. Tu dygresja:
Maćkowi liczby zespolone raczej się nie przydały, a ja stosuję je na co dzień.
Pod koniec nauki w Samostrzelu skupiłem się na przedmiotach ścisłych. Jako jedyny zdawałem maturę
z fizyki. Czułem jednak, że moje przygotowanie do nowego celu w życiu może okazać się niewystarczające,
by zdać egzamin wstępny na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, więc gdy otrzymałem
z UMK dokumenty potwierdzające moje zgłoszenie na studia i znalazłem w nich zaproszenie na (płatny)
kurs przygotowawczy do egzaminów, skorzystałem z tej możliwości. Kurs był dla mnie skrajnie trudny,
egzamin również. Gdy po latach przez przypadek pomagając w komputeryzacji Archiwum UMK dotarłem do swoich
dokumentów egzaminacyjnych, okazało się, że uzyskałem tylko minimalne oceny, które pozwoliły mi
przekroczyć mury uczelni.
Wspominam często historię swojego pierwszego kolokwium na studiach, z analizy matematycznej.
Można było za wyliczenie wszystkich zadań otrzymać 45 punktów. Najlepsza osoba w mojej grupie
dostała 43 punkty, ocenę niedostateczną dostały osoby z punktacją poniżej 23 punktów, najniższy
wynik w grupie to 16 punktów - taki byłby, gdyby nie ja: dostałem 2 punkty. Po krótkim kryzysie
znowu zadziałał u mnie impuls wstydu: przecież nie zawiodę moich rodziców! Zacząłem uczyć się
jak szalony, pozaliczałem następne kolokwia i ostatecznie egzamin z analizy matematycznej zdałem
na czwórkę z plusem, co było drugą oceną na 110 osób zdających egzamin (100 studentów fizyki
i 10 studentów astronomii).
Pierwszy rok studiów zakończyłem szczęśliwie, zaliczając wszystkie egzaminy, ale oceny nie były najlepsze.
Poczynając jednak od trzeciego semestru wspiąłem się na niewyobrażalne wcześniej dla mnie szczyty
i zaliczałem prawie wszystkie egzaminy na oceny bardzo dobre.
Na trzecim roku zacząłem pracować w Obserwatorium Astronomicznym w Piwnicach, budując aparaturę
do radioteleskopu RT-3 o średnicy 15 m. Przyniosło mi to pierwsze pieniądze, mogłem więc
poprosić moją dziewczynę o rękę. Pobraliśmy się w wakacje przed rozpoczęciem czwartego roku studiów
i zamieszkaliśmy razem w pokoju małżeńskim w akademiku.
Moja wybranka miała na imię Teresa, pochodziła z tej samej wsi, co ja, ale poznaliśmy się
praktycznie w chwili, gdy rozpoczynała studia matematyczne na UMK.
Na piątym roku studiów kontynuowałem pracę w Obserwatorium, pisałem i konstruowałem) pracę magisterską,
a jednocześnie uczyłem fizyki i astronomii w Liceum Ogólnokształcącym w Nakle (w piątki i soboty).
W 1976 roku ukończyłem studia z wyróżnieniem, otrzymałem niebieski dyplom
i uprawnienie do otrzymania mieszkania w ciągu roku od momentu podjęcia pracy.
Pracy jednak nie otrzymałem, chociaż w Instytucie Astronomii pojawił się etat.
Zajął go mój partyjny kolega z roku, a ja poszedłem do Szkoły Oficerów
Rezerwy w Toruniu, przy Wyższej Szkole Wojsk Rakietowych i Artylerii.
Ukończyłem ją z trzecią lokatą. Wyższa lokata nie wchodziła w grę,
nie byłem członkiem PZPR. Dostałem jednak również dokument uprawniający
do otrzymania mieszkania w ciągu roku od podjęcia pracy.
Pracę w Obserwatorium na etacie inżynieryjno-technicznym rozpocząłem
natychmiast po otrzymaniu patentu oficerskiego. Zamieszkałem w hotelu
asystenckim, w zasadzie sam, gdyż moja Żona kilka lat leczyła się
w Warszawie z niezwykle rzadkiej choroby nowotworowej.
Mieszkanie otrzymaliśmy ostatecznie 4 lata po rozpoczęciu pracy,
w roku urodzenia naszego syna Ziemowita. Dwa lata później pojawiła się
też córka Bogna. Ziemowit został informatykiem, studiował na Uniwersytecie
Warszawskim, a Bogna skończyła astronomię na UMK.
Zostałem więc zawodowym astronomem, raczej radioastronomem, ale
głównym moim zajęciem była budowa aparatury mikrofalowej
na potrzeby anteny o średnicy 15 m w Obserwatorium Astronomicznym
w Piwnicach. Pisałem też oprogramowanie na komputery
i mikroprocesory, w bardzo różnych językach, poczynając od assemblera,
poprzez Fortran, Basic, Pascal, C, C++, JavaScript i ostatnio Rust.
Studia w małym stopniu dostarczyły mi wiedzę potrzebną w nowym zawodzie,
uczyłem się sam. Wydaje się, że moi przełożeni wysoko oceniali moje umiejętności,
gdy więc pojawiła się etat naukowo-dydaktyczny, wygrałem konkurs
i dostałem szansę na pełną akademicką karierę. Niestety w tym czasie
odeszli z pracy dwaj moi bardzo pracowici koledzy i mój szef dopisał
ich obowiązki do mojej listy, co spowodowało, że dramatycznie przybyło mi prac
o charakterze inżynierskim. Na zajęcie się doktoratem nie miałem szans,
mimo że pracowałem przez 7 dni w tygodniu po kilkanaście godzin na dobę.
Wróciłem więc na etat inżynieryjno-techniczny i rozpocząłem pracę związaną
z uruchomieniem w Piwnicach radioteleskopu o średnicy 32 m.
Wydarzenia z lat 1980-1981 miały swoje reperkusje także na UMK.
We wrześniu 1980 r zostałem szefem Solidarności w Instytucie
Astronomii i przestałem nim być na własną prośbę dopiero w 1990 r.
Po ogłoszeniu stanu wojennego udało mi się wymyślić sposób, jak przy
pomocy nadajnika o małej mocy tak zakłócić emisję oficjalnego
sygnału telewizyjnego, by połowa Torunia mogła zobaczyć na ekranach
telewizorów wytworzone przez Solidarność napisy
w trakcie Dziennika Telewizyjnego i serialu "07 zgłoś się".
Po drugiej takiej akcji ekipa nadawcza została złapana,
ja także poszedłem do aresztu na 40 godzin, mimo że nie zostałem
złapany na "gorącym uczynku".
W 1989 roku przed czerwcowymi wyborami do Sejmu pomogłem studentom Niezależnego
Zrzeszenia Studentów zbudować nadajnik do prowadzenia audycji wyborczych.
Po kilku latach niepodległe Państwo Polskie podziękowało mi za tę aktywność
najpierw odznaką "Zasłużonego Działacza Kultury", a potem Krzyżem
Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz Krzyżem Wolności i Solidarności.
Przed 1987 rokiem wyjeżdżałem wiele razy służbowo za granicę, głównie do Niemiec i Holandii,
by tam budować potrzebną nam w Obserwatorium aparaturę, której zbudowanie w Polsce było
niemożliwe. Były to zwykle jednomiesięczne wyjazdy, nawet jeśli miałem za granicą załatwione
dłuższe pobyty. Tęsknota za rodziną powodowała, że nie oszczędzałem się, by jak najszybciej
wykonać zlecone mi zadania.
Powroty do Polski były wtedy bardzo trudne. Wracałem z bogatych,
dobrze urządzonych krajów do Polski, która wyglądała tak, jakby w niej nikomu na niczym nie zależało.
Była szara, zaśmiecona, a kontrast między pustymi półkami sklepów u nas i pełnymi tam, na Zachodzie
był bezgranicznie demobilizujący.
Często uczestnicząc w konferencjach naukowych
nie miałem pieniędzy na opłacenie obiadu konferencyjnego i żywiłem się w pokoju hotelowym
przywiezionymi z Polski konserwami. Czasem z zażenowaniem przyjmowałem ofertę opłacenia
mi obiadu przez innych uczestników konferencji. Mam teraz tę satysfakcję, że ten rodzaj zadłużenia
już wielokrotnie spłaciłem.
W 1991 roku mój starszy kolega Aleksander Wolszczan odkrył pierwsze planety pozasłoneczne,
krążące wokół pulsara, osobliwej gwiazdy o średnicy zaledwie 20 km, masie o 40% większej niż masa Słońca
i zbudowanej z neutronów, która wysyłała regularne impulsy, odbierane na falach radiowych
przy pomocy radioteleskopu o średnicy 305 m w Arecibo, na wyspie Puerto Rico. To odkrycie zmieniło
znacząco nasze widzenie Wszechświata i spowodowało modę na astronomię, przynajmniej w Polsce.
Nagle zamiast ok. 10 studentów astronomii na pierwszym roku studiów, pojawiło się ich 35-ciu,
w tym moja córka.
Na przełomie osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych zajmowałem się oprogramowaniem
systemu sterowania dla nowej anteny o średnicy 32 m, budowanej w Obserwatorium w Piwnicach
k. Torunia. Czas zmiany systemów politycznych nie ułatwiał tego zadania, ale z drugiej strony
stwarzał szansę, by powstał wyjątkowy, nowoczesny instrument.
Zbudowanie sterowania dużej, ciężkiej anteny wymagało licznych konsultacji
międzynarodowych, wizyty w fabryce systemów napędowych w Niemczech, studiowania
podręczników do automatyki przemysłowej, ogromnej pracy. Wydawało mi się długo, że zadanie to mnie przerasta,
ale poddać się nie mogłem i w przeddzień uroczystego oddania teleskopu w ręce radioastronomów
instrument zaczął się ruszać tak jak najbardziej precyzyjny zegarek.
Stało się to w październiku 1994 roku, a półtora roku później, po zbudowaniu niechłodzonego odbiornika
na falę o długości 20 cm
wystartowaliśmy z programem badania pulsarów, przygotowanym przez Aleksandra Wolszczana.
Dzięki zmianie ustroju
i dostępie do technologii z Zachodu zaczęliśmy wkrótce budować systemy odbiorcze chłodzone gazowym helem
do temperatury ok. 10 kelwinów i jakością aparatury dorównaliśmy do standardów w bogatych
obserwatoriach. Radioteleskop stał się ważnym elementem wspólnych obserwacji interferometrycznych
wykonywanych przez obserwatoria europejskie, amerykańskie, chińskie a nawet południowo-afrykańskie.
Brałem we wszystkich tych pracach intensywny udział. Doczekałem się w swoim laboratorium
najlepszej aparatury pomiarowej, dzięki której skomplikowane urządzenia elektroniczne mogłem budować
w kraju.
Nie oznacza to, że nie podróżowałem: bywałem w prawie wszystkich obserwatoriach europejskich,
W USA byłem w Haystack koło Bostonu, a kilka lat później w Cal-Tech w Pasadenie. Wykorzystywałem
te wizyty, by poznać świat, zobaczyć inne kraje, inne kultury.
Aleksander Wolszczan był przez 8 lat dyrektorem Instytutu Astronomii UMK w Toruniu
równolegle z pracą na uniwersytecie Penn State. Dzięki niemu Obserwatorium otrzymało udziały
w teleskopie optycznym "SALT" o średnicy 9.2 m w Republice Południowej Afryki. Świat zrobił się
dla nas mniejszy, łatwiej dostępny.
Wszytko dobrze szło, dostałem nawet wyjątkową nagrodę od Polskiej Akademii Umiejętności,
aż nagle umarła moja Żona i świat mi się posypał. Zbierałem się sporo czasu, by ponownie stanąć
na nogi. Ożeniłem się z Małgorzatą, koleżanką z okresu studiów. Jej syn Michał
osiedlił się w Japonii i jeździmy tam co jakiś czas dopieszczać wnuka. Dorobiłem się też czwórki wnuków
od własnych dzieci.
Jeśli chodzi o tzw karierę, to doszedłem do pozycji głównego specjalisty d/s aparatury naukowej
w Instytucie Astronomii. Odcisnąłem swoje piętno na wszystkich systemach odbiorczych używanych
na radioteleskopach w Piwnicach. Prawie wszystkie elementy składowe odbiorników wyszły spod mojej ręki:
nie tylko elektronika, ale nawet metalowe pudełka, w których ją osadzam. Pudełka frezuję samodzielnie
z bloków duraluminiowych na maszynie CNC (a raczej maszyna sama to robi po odpowiednim oprogramowaniu).
Na etacie pracowałem do wieku 69 lat. Pracuję nadal w Obserwatorium w niepełnym wymiarze godzin.
Ponadto dla Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu Wrocławskiego tworzę system sterowania ich
nowego radioteleskopu, a przedtem budowałem tam interferometr na falę o częstotliwości 150 MHz.
Staram się też być użyteczny dla obronności kraju, wykorzystując swoje kompetencje o podwójnym
zastosowaniu.
Czy Technikum Rolnicze w Samostrzelu w sensie zawodowym przydało mi się do czegokolwiek?
Bez wątpienia. Począwszy od momentu podjęcia pracy zacząłem w Obserwatorium uprawiać własny ogród,
podobnie jak wielu moich kolegów astronomów. Byłem z nich ostatnim, który ten ogród zamknął, wiele, wiele
lat po tym przedostatnim. Do dzisiaj korzystam z drzew i krzewów owocowych, które sam tam posadziłem.
Zanim jednak zamknąłem swój ogród w Piwnicach, rozpocząłem użytkowanie nowego ogrodu w obrębie
Torunia, kilka kroków od mieszkania, które kupiliśmy z nową Żoną. Uprawiam ziemię bez chemii:
bez nawozów i oprysków. Wszystkie odpadki kuchenne wynosimy do ogrodu na kompost, do którego wędruje też
trawa skoszona z części ogrodu i okolicy. Zbieramy dwa a czasem trzy plony rocznie. Siejemy jary
i ozimy poplon, by dostarczyć ziemi jak najwięcej węgla. Ziemię przekopuję kilka razy w roku,
co jest moją metodą na uniknięcie zgnuśnienia. Warzywa i owoce własnej produkcji mamy w prawie każdym
spożywanym posiłku.
Ogród stał się naszym rajem w okresie pandemicznej izolacji. Jest też miejscem, które uwielbiają nasze wnuki.
Bez Samostrzela nie znalazłbym chyba w sobie motywacji do jego utrzymania.
Cenię sobie fakt, że żyję w Polsce, która stała się krajem zasobnym, gospodarnym, coraz piękniejszym,
demokratycznym. Cieszę się, że moi rodacy budzą się, gdy władza dryfuje w niebezpieczną stronę
i cieszę się jeszcze bardziej, gdy przez wybory wyznaczają nowy wektor zmian. Gdy teraz wracam
do Polski z innego kraju, czuję że tylko tu jest moje miejsce. Cieszę się, że jesteśmy członkiem
Unii Europejskiej i że nie jest już tak łatwe rozgrywanie nas przez światowe supermocarstwa.
To, co osiągnęliśmy, zawdzięczamy głównie sobie, głównie tym, którzy Polski nie porzucili
i poprzez biedę i znój zbudowali jej dobrostan. To, co mnie martwi to fakt, jak wielu ludzi tego
nie docenia, jak wielu chciałoby to zburzyć i jakimś magicznym sposobem zbudować tę jeszcze lepszą Polskę.
Lepszej Polski nigdy nie mieliśmy, a jeśli się nie zagubimy, to jest jasna przyszłość przed nami.
Myślę, że na koniec dobrze byłoby wspomnieć, jak inni widzą moje miejsce w historii. Ograniczając się tylko
do astronomii przytoczę wpis w artykule "The History of Radio Astronomy in Poland. From Solar Patrols to Pulsars
and VLBI" opublikowanym w "Journal of Astronomical History and Heritage" wydawanym przez Międzynarodową
Unię Astronomiczną:
Here special mention must be made to E. Pazderski, an astronomer, exceptionally talented in electronics,
who designed and built cryogenic receivers and the digital backends. He also developed software for
the RT-4 radio telescope control, and very competently led the Electronics Laboratory for many years.
Nie, nie, to jeszcze nie koniec mojej opowieści.